Ustawienia

Ulubione 0
Dzień 29
2. Żywoty świętych, św. Franciszka Ksawera Cabrini
0,00 / 0,00
2. Żywoty świętych, św. Franciszka Ksawera Cabrini
3. O naśladowaniu Chrystusa: Brak wszelkiej pociechy
4. Rachunek sumienia (Mark. E. Thibodeaux SJ, Wdzięczność)

Dzień 29

1. Posłuchaj rozważania z dnia

2. Żywoty świętych, św. Franciszka Ksawera Cabrini
0,00 / 0,00
3. O naśladowaniu Chrystusa: Brak wszelkiej pociechy
0,00 / 0,00
4. Rachunek sumienia (Mark. E. Thibodeaux SJ, Wdzięczność)
0,00 / 0,00

ŚW. FRANCISZKA KSAWERA CABRINI

Była słabego zdrowia. Miała wielkie pragnienie zostania misjonarką na Dalekim Wschodzie. Na wzór wielkiego świętego jezuity, patrona misji katolickich, marzyła o pracy misyjnej w Chinach. Okazało się, że jej „Chiny” leżą po drugiej stronie globu, w Ameryce. Nazwano ją „niebiańską opiekunką emigrantów”. Dzisiaj powiemy o św. Franciszce Ksawerze Cabrini, założycielce zakonu, patronce emigrantów. Urodzona we Włoszech, posługiwała włoskim emigrantom w Stanach Zjednoczonych. Jest pierwszą obywatelką amerykańską kanonizowaną w Kościele Katolickim.

Maria Franciszka przyszła na świat jako trzynaste dziecko w ubogiej, wiejskiej rodzinie. Urodziła się 15 lipca 1850 roku w małej miejscowości Sant'Angelo Lodigiano, w regionie Lombardia, w północnych Włoszech. Od młodości miała predyspozycje do pracy w szkole i pracy opiekuńczej. Wśród rodzeństwa miała także niepełnosprawną siostrę, Magdalenę, co z pewnością pomagało jej kształtować wrażliwość na ludzi potrzebujących opieki i szczególnej troski.

Ukończyła studia nauczycielskie. Rodziców straciła w jednym roku, gdy miała 20 lat. Próbowała wstąpić do zakonu, ale odmówiono jej ze względu na słabe zdrowie. Proboszcz parafii w Codogno, w 1874 roku, powierzył jej prowadzenie sierocińca. Udało się jej zgromadzić wokół siebie kilka kobiet, które podzielały jej ideały i pragnienia misyjne. Franciszka chciała bowiem, idąc w ślady patrona misji katolickich, św. Franciszka Ksawerego, udać się z posługą na Daleki Wschód. Złożyła nawet taki ślub, że będzie misjonarką w Chinach i obrała imię Franciszka Ksawera.

W 1880 roku razem z siedmioma towarzyszkami założyła nowe zgromadzenie zakonne, Misjonarki Najświętszego Serca Jezusowego. Biskup diecezji Lodi zachęcał ją do tego, by zajęła się włoskimi imigrantami w Ameryce. Praca misjonarki jak najbardziej jej odpowiadała, ale kierunek był inny niż pragnęła. Drugi impuls w kierunku pracy misyjnej wśród imigrantów włoskich pochodził od biskupa Piacenzy, bł. Jana Chrzciciela Scalabriniego. Trzeci, i być może najważniejszy impuls wyszedł od samego papieża Leona XIII, który jej powiedział po ojcowsku: „Nie na Wschodzie, matko Cabrini, ale na Zachodzie. Zgromadzenie jest młode. Potrzebuje środków. Udajcie się do Stanów Zjednoczonych, tam je znajdziecie. A zarazem znajdziecie szerokie pole do pracy duszpasterskiej. Wasze Chiny są w Stanach Zjednoczonych, są tam wielkie rzesze emigrantów włoskich, którzy potrzebują opieki”. Papież zwolnił ją od ślubu pracy na Wschodzie i Franciszka Ksawera udała się w podróż do Nowego Jorku. W 1889 roku po raz pierwszy z dwudziestu czterech pokonała statkiem Atlantyk.

Między rokiem 1860 a 1915 wyemigrowało z Włoch, szukając lepszych warunków do życia, ponad dwadzieścia milionów osób. Wiele milionów trafiło do Stanów Zjednoczonych. Matka Cabrini wylądowała w Nowym Jorku i z odwagą zabrała się za pracę na rzecz emigrantów. Otwierała sierocińce, budowała domy dla bezdomnych i opuszczonych, otwierała szkoły i wielki szpital. To samo potem zrobiła w Chicago i w Kalifornii. 

Mówi się, że „Kolumb odkrył Amerykę, ale matka Cabrini odkryła każdego włoskiego emigranta, który był w Ameryce”, od Argentyny aż po Kanadę. Siostry Misjonarki Najświętszego Serca Jezusowego pracowały w parafiach, w katechezie, w szkołach. Były z więźniami i posługiwały chorym. Franciszka przyjęła dla swego zgromadzenia duchowość ignacjańską, ale przepoiła ją własną osobowością i zapałem misyjnym.

Zmarła w Chicago 22 grudnia 1917 roku. Beatyfikował ją Pius XI, a kanonizował w 1946 Pius XII i on ją ogłosił cztery lata później patronką emigrantów.

BRAK WSZELKIEJ POCIECHY (O NAŚLADOWANIU CHRYSTUSA, TOMASZ A KEMPIS)

Nietrudno wzgardzić ludzką, gdy obecna jest Boża pociecha. Wielka to i bardzo wielka rzecz potrafić znosić brak zarówno  ludzkiej, jak i boskiej pociechy. I ze względu na chwałę Boga chcieć chętnie znosić wygnanie serca. I w niczym nie szukać siebie samego ani nie oglądać się na własne dobro.

Cóż wielkiego, że jesteś wesoły i pobożny, gdy przychodzi łaska? Wszyscy mogliby sobie życzyć tej godziny. Dość słodko jedzie się na koniu, gdy łaska Boża niesie. I cóż dziwnego, że nie czuje ciężaru, kto jest niesiony przez Wszechmocnego i prowadzony przez Najwyższego Przewodnika. Lubimy coś, co stanowi pociechę, a trudno człowiek wyzbywa się siebie samego. Zwyciężył świat święty męczennik Wawrzyniec ze swoim kapłanem. Wszystkim bowiem, co w świecie wydawało się miłe, wzgardził i dla miłości Chrystusa spokojnie zniósł także i to, że go zabrano od najwyższego kapłana Boga, Sykstusa, którego najwięcej miłował. Miłością więc Stwórcy pokonał miłość człowieka, a zamiast ludzkiej pociechy wybrał raczej Boże upodobanie.

Tak i ty ucz się opuszczać jakiegoś ukochanego i potrzebnego przyjaciela ze względu na miłość Boga. Nie znoś też ciężko, gdybyś został opuszczony przez przyjaciela, wiedząc, że trzeba, byśmy kiedyś wszyscy wzajemnie się rozłączyli. Wiele i długo musi człowiek zmagać się w sobie, zanim nauczy się w pełni zwyciężać samego siebie i całe swoje uczucie ku Bogu zwracać. Kiedy człowiek opiera się na sobie, łatwo skłania się ku ludzkim pociechom. Lecz prawdziwy miłośnik Chrystusa i gorliwy naśladowca cnót nie rzuca się na pociechy ani nie szuka takich zmysłowych słodkości, lecz raczej mężnego ćwiczenia siebie i chce znosić twarde prace dla Chrystusa.

Gdy więc Bóg daje duchową pociechę, przyjmij ją z wdzięcznością, lecz zrozum, że to Boży dar, a nie twoja zasługa. Nie wynoś się, nie ciesz się zbytnio, ani też nie bądź bezpodstawnie zarozumiały, lecz bądź bardziej pokorny z powodu daru, a także ostrożniejszy i bojaźliwszy we wszystkich twoich czynach, przeminie  bowiem ta godzina i nastąpi pokuszenie. Gdyby ci zabrana została pociecha, nie rozpaczaj od razu, lecz z pokorą i cierpliwością oczekuj niebiańskiego nawiedzenia.

Mocen jest bowiem Bóg dać ci znów jeszcze obfitszą pociechę. Ani to nic nowego, ani dziwnego dla doświadczonych na drodze Bożej, bo u wielkich świętych i u dawnych proroków był często taki sposób przemiennych działań. Stąd też ktoś już przy obecności łaski rzekł: „Powiedziałem w dostatku moim: «Nie zachwieję się na wieki»” (Ps 30,7). Przy braku zaś łaski dorzucił, czego w sobie doświadczył: „Odwróciłeś twarz twoją ode mnie i stałem się zaniepokojony” (tamże, 8). Wśród tych rzeczy jednak bynajmniej nie rozpacza, lecz żarliwiej prosi Boga i mówi: „Do ciebie, Panie, wołać będę i do Boga mego będę zanosił błagania” (tamże, 9). Wreszcie donosi o owocu swojej modlitwy i zaświadcza, że został wysłuchany, mówiąc: „Wysłuchał Pan i zmiłował się nade mną. Bóg stał się moim wspomożycielem” (tamże, 11). Lecz w czym? „Zamieniłeś mi, rzecze, płacz mój w radość i otoczyłeś mnie radością” (tamże, 12).

Jeśli tak miała się rzecz z wielkimi świętymi, nie powinniśmy rozpaczać, my słabi i biedni, jeśli czasami jesteśmy w żarliwości, a czasem w oziębłości, bowiem duch przychodzi i odchodzi według upodobania swojej woli. Stąd błogosławiony Hiob mówi: „Nawiedzasz go rankiem i od razu próbujesz go” (Hi 7,18). Na czymże bowiem mam polegać albo w kim złożyć ufność, jeżeli nie tylko w wielkim miłosierdziu Bożym i tylko w nadziei łaski niebieskiej.

Czy to bowiem są ludzie dobrzy, czy pobożni bracia, czy wierni przyjaciele, księgi święte, czy piękne traktaty, czy to słodki śpiew i hymny – wszystko to mało pomaga, mało smakuje, gdy mnie łaska opuści i zostanę we własnym ubóstwie. Wtedy nie ma lepszego środka zaradczego jak cierpliwość i zaparcie się siebie w woli Bożej. Nigdy nie znalazłem nikogo tak religijnego i pobożnego, który nie miałby czasami odjęcia łaski, ani też nie odczuł zmniejszenia się gorliwości. Żaden święty nie był tak wysoko pochwycony czy oświecony, który by wcześniej czy później nie był kuszony.

Nie jest bowiem godny wzniosłej kontemplacji Boga ten, kto dla Boga nie jest ćwiczony jakimś utrapieniem. Zwykło bowiem poprzedzające pokuszenie być znakiem idącej w ślad za nim pociechy. Doświadczonym bowiem pokusami przyrzeczona jest pociecha niebieska. „Zwycięzcy – rzecze – dam spożywać z drzewa życia” (Ap 2,7). Pociecha Boża zaś dawana jest po to, by człowiek był silniejszy do znoszenia przeciwności. Idzie w ślad także pokusa, by człowiek nie wynosił się z powodu dobra. Nie śpi diabeł, ani też ciało jeszcze nie umarło, dlatego nie przestawaj przygotowywać się do boju. Bo z lewej i z prawej są wrogowie, którzy nigdy nie spoczywają.

Rachunek sumienia Marka E. Thibodeaux SJ

  1. Proszę Boga, by odsłonił dziś przede mną w szczególny sposób wszystkie błogosławieństwa, jakie otrzymałem w życiu – te naprawdę wielkie, ale także te małe. Zadaję sobie pytania: „Za co jestem dziś najbardziej wdzięczny? Co budzi we mnie radość i wdzięczność?”. Zwykle od razu pojawia się jakaś osoba, miejsce, wydarzenie lub rzecz. Nazywam ten dar przed Bogiem: „Panie, jestem Ci tak wdzięczny za dar ...”. Powtarzam to zdanie wiele razy przez pewien czas, pozwalając, by wdzięczność przeniknęła mnie do głębi. 
     
  2. Delektuję się przez chwilę tym darem. Na przykład jeśli jestem najbardziej wdzięczny za moją siostrę, wyobrażam sobie jej piękną twarz. Widzę jej uśmiech, jakiś gest lub minę, która zawsze mnie rozbawia albo sprawia, że robi mi się ciepło na sercu. Przez chwilę siedzę, przepełniony miłością. Przez cały ten czas mówię: „Dzięki Ci, Panie”. Niekoniecznie musi to być osoba. Być może w tym konkretnym dniu jestem bardziej wdzięczny za jakąś rzecz lub organizację. Na przykład za mój ciepły i przytulny dom, który daje mi komfort, gdy codziennie wracam z pracy. Albo za moją wspólnotę kościelną lub firmę, w której pracuję. Być może jestem najbardziej wdzięczny za coś, co wydarzyło się ostatnio. Może na przykład wypełnia mnie wdzięczność za to, że ktoś, kto zwykle jest dla mnie nieuprzejmy, tym razem okazał mi życzliwość. Albo jestem wdzięczny za otrzymaną podwyżkę, pozytywną recenzję artykułu czy dobrą ocenę z testu. Cokolwiek by to było, delektuję się tym darem, stawiając go przed oczami swojej duszy w modlitwie wyobraźni. Pozwalam, by wezbrały we mnie i przepełniły mnie dobre uczucia, przez cały czas powtarzając w sercu: „Dziękuję Ci, Panie”. 
     
  3. Teraz w bardziej swobodny sposób oglądam oczami wyobraźni długą i huczną paradę darów i dziękuję Bogu za każdy z nich. Jeden po drugim, w chaotycznej i przypadkowej kolejności, przesuwają się przede mną: moje zdrowie – „Dziękuję Ci, Panie”, moi krewni (nawet ci trudni) – „Dziękuję Ci, Panie”, mój sąsiad – „Dziękuję Ci, Panie”, mój talent do rozbawiania ludzi – „Dziękuję Ci, Panie”, egzotyczne danie, które udało mi się przyrządzić wczoraj wieczorem – „Dziękuję Ci, Panie”. I tak dalej, i tak dalej – prawdziwa parada jak w Święto Dziękczynienia.

    Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu, jak była na początku teraz zawsze i na wieki wieków, Amen.