Ludzie narzekają. Czasami wygląda to tak, jakby wszystkim było ciężko. Jednak jak wyglądałby świat, gdyby jeden drugiemu nie pomagał? Gdyby ludzie do ciężaru swojego życie nie dokładali cudzych problemów? Tym razem Jezus potrzebuje pomocy i ją otrzymuje.
Autor anonimowy
„Być może znasz to uczucie, kiedy pod ciężarem własnych grzechów, słabości „uginają” ci się nogi. Przygniata Cię poczucie winy... Ja to znam. To, czego całkiem niedawno się nauczyłem, to to, że nie ma sensu tkwić w tym samemu, bo pomocą może okazać się drugi człowiek. Nie wiem dokładnie, kiedy zaczął się mój problem, bo granica czasowa jest dość płynna, ale trwało to około roku. Mam wspaniałą żonę, dwoje fajnych dzieci, pracę którą lubię. Ale mimo to uwikłałem się w problem z alkoholem. Przez rok było zdecydowanie więcej dni, gdy coś piłem, niż tych bez alkoholu. I nie mam tu na myśli niewinnej lampki wina czy piwka na wieczór. Nie upijałem się na umór, ale spożywałem dostatecznie dużo, by uzyskać charakterystyczny „luzik” w głowie i lepszy, weselszy nastrój. Początkowo traktowałem to jako nagrodę, środek na poprawę samopoczucia – przecież po ciężkim dniu pracy należy mi się trochę rozluźnienia... Piłem sam, w ukryciu lub gdy wszyscy już spali… Byłem sprytny – żona nie zorientowała się, że coś jest nie tak. Z czasem potrzebowałem coraz większej ilości alkoholu. Zdarzało się, że kilka razy w tygodniu budziłem się rano, odczuwając skutki spożytego w nocy alkoholu. Z czasem zacząłem czuć, że tracę nad tym kontrolę. Kiedy dotarło do mnie, że moje zachowanie raczej nie jest normalne i że dość mocno ryzykuję, bo przecież alkohol potrafi uzależnić nie tylko psychicznie, ale i fizycznie, postanowiłem z tym skończyć. Niestety, bezskutecznie. Trzy miesiące po podjęciu tej decyzji zorientowałem się, że nadal jestem w tym samym miejscu. Zrozumiałem, że sam sobie z tym nie poradzę. Pewnego ranka zostawiłem, żonie krótki list, w którym napisałem, że chyba mam problem i proszę ją o rozmowę. Kiedy jej o wszystkim opowiedziałem, bardzo się zmartwiła – nie było w niej gniewu, pretensji, tylko smutek. Zapytała, jak może mi pomóc. Ustaliliśmy, że za każdym razem, gdy poczuję pokusę napicia się, powiem jej o tym. Skutek? Od tamtego czasu do momentu, kiedy piszę ten tekst, czyli przez około cztery miesiące, upadłem tylko dwa razy...Problem niemal natychmiastowo zniknął. Dlaczego? Bo nie dusiłem go w sobie. Nie łudziłem się, że sam sobie z tym poradzę. Poprosiłem o pomoc drugiego człowieka. Nie było łatwo przyznać się do słabości. Nigdy nie jest. Trzeba pokonać obawę, jak druga osoba zareaguje, wstyd, trzeba wykazać się prawdziwą pokorą. Gdy mówimy o radzeniu sobie z grzechem, przeważnie tak jest, że gdy nazwiesz problem po imieniu i zwrócisz się do zaufanej osoby o pomoc, to dużo łatwiej będzie wygrać tę walkę. Warto, bo stawką może być początek lub powrót do pięknego życia. Całkiem niedawno zdałem sobie sprawę z tego, że przez cały czas, gdy tkwiłem w tym problemie, czyli niemal przez rok, przez te wszystkie wieczory, kiedy byłem pod wpływem alkoholu, moja żona i dzieci spędzały czas z kimś innym niż jestem naprawdę..."
Podsumowanie:
Chrześcijanie mają swoje problemy i słabości, ale mają też odwagę, aby pracować nad sobą i się wzajemnie wspierać.
Jezu, zmiłuj się nad nami.