Joanna urodziła się w 1922 roku w Magencie, niedaleko Mediolanu, we Włoszech. Była dwunastym dzieckiem Alberta i Marii. Wychowywana była w atmosferze wiary i pobożności. Siostra i dwóch braci Joanny wybrali drogę życia zakonnego. Ona chciała zostać misjonarką.
Studia medyczne rozpoczęła w czasie II Wojny Światowej, Ukończyła je w 1949 na Uniwersytecie w Pawii. W 1950 uzyskała specjalizację z pediatrii i rozpoczęła praktykę lekarską.
Piotra, swojego męża poznała w 1951 roku. Pobrali się we wrześniu 1955 roku. Byli pracowici, pogodni i szczęśliwi. Spędzali jak najwięcej czasu razem. Lubili wycieczki w góry, jazdę na nartach, koncerty i spektakle w teatrze. Joanna interesowała się modą, dbała o elegancję, prowadziła samochód, co wtedy nie było powszechne.
Joanna i Piotr chcieli mieć dużo dzieci. Najpierw urodził się im syn, potem w kolejnych latach przyszły na świat dwie córki. Joanna poroniła kolejne dwie ciąże. Pod koniec drugiego miesiąca następnej ciąży zdiagnozowano u niej mięśniaka w macicy, który zagrażał życiu jej i dziecka. Joanna zdecydowała się donosić ciążę do końca. Była lekarzem i wiedziała, że stan jest poważny. Domagała się jednak ratowania przede wszystkim dziecka, choć lekarze sugerowali usunięcie ciąży.
Joanna Emmanuela, córka dla której Joanna poświęciła swoje życie tak o tym opowiada: „Dwa tygodnie przed porodem mama powiedziała do taty: ‘Piotrze, jeśli będziecie musieli wybierać pomiędzy mną i dzieckiem nie wahaj się w ogóle, wybierzcie dziecko – i domagam się tego – uratujcie dziecko’”.
Oddajmy głos Joannie Emmanueli, żeby opowiedziała o ostatnich chwilach życia swojej świętej matki: „Mama została przyjęta do szpitala w Wielki Piątek, właśnie w czasie Wielkiego Tygodnia, 20 kwietnia 1962 roku, po południu. Lekarze, ponieważ już została poddana jednemu zabiegowi chirurgicznemu usunięciu mięśniaka, chcieli, by rodziła w sposób naturalny. Niestety, nie przyniosło to spodziewanych rezultatów.
A zatem, następnego ranka, w Wielką Sobotę o godz. 11 zrobili jej ‘cesarskie cięcie’ i ja się narodziłam. Kilka godzin potem mama poczuła się bardzo źle. Miała bardzo wysoka gorączkę i odczuwała wielki ból. Okazało się, że w konsekwencji komplikacji okołoporodowych pojawiło się septyczne zapalenie otrzewnej. I wtedy zaczęła się prawdziwa agonia mamy, jej Kalwaria, która się złączyła z męką Jezusa na górze Kalwarii. W czasie tej swojej agonii, wiele razy powtarzała: ‘Jezu, kocham Cię, Jezu, kocham Cię’.
Aż do końca chciała przyjmować Komunię świętą. Nie mogła już przełykać, więc przyjmowała cząstkę do ust.
Bardzo zależało jej na tym, żeby wrócić do domu. Prosiła tatę: ‘Piotrze, zabierz mnie do domu’.
Lekarze pozwolili na to dopiero w sobotę po Wielkanocy, 28 kwietnia, kiedy widzieli, że nic więcej dla niej nie mogą zrobić. A zatem tata zabrał mamę do domu w Ponte nuovo di Magenta w sobotę o czwartej nad ranem. Mama zmarła w swoim łożu małżeńskim o ósmej rano, mając zaledwie 39 lat”.
Była heroiczną świętą zwyczajnego dnia.